Marzenia się spełniają - zarówno te ogromne, jak i te niewielkie.
Nasze spełniło się nieco ponad tydzień temu, kiedy mieliśmy przyjemność porozmawiać z jedną z najbardziej charyzmatycznych postaci, jaką poznaliśmy na Uniwersytecie Wrocławskim.
Przed Wami profesor Jerzy Achmatowicz - podróżnik, pasjonata, unikatowa osobowość.
![]() |
** Zatoka Meksykańska, rok 1981 |
Jak zaczęła się Pańska przygoda z Ameryką Łacińską?
Moja przygoda z Ameryką Łacińską
zaczęła się w ten oto sposób, że byłem na obozie w Łebie w 1974 albo 1975 roku
ubiegłego wieku i przyjechali Chilijczycy po zamachu Pinocheta. No i się z nami
spotkali, śpiewali itd. itd., ale człowiek ani w ząb, więc tak głupio. Wróciłem,
a już byłem asystentem w Instytucie Filozofii, Socjologii i Logiki naszego
Uniwersytetu, który wówczas nosił imię niejakiego… Bieruta, i zapisałem się na
kurs języka hiszpańskiego, który prowadził jeden, obok profesora Sawickiego, z
twórców wrocławskiej iberystyki, dr Zygmunt
Wojski. I tak się zaczęła moja przygoda – najpierw z hiszpańskim, a później
wysłałem aplikację na stypendium do Meksyku i wielkim cudem udało mi się
pojechać. Cud ten polegał na tym, że decyzje podejmowane były w trakcie
strajków roku 80-go, w związku z tym moja hipoteza jest taka, że biurokraci z
Warszawy powiedzieli: „no to trzeba wysłać jakiegoś prowincjusza, żebyśmy się
mogli wykazać”. I tak właśnie to działało, prawda pani Moniko*? Pani Moniki
jeszcze na świecie nie było, dlatego boi się mówić.
Jaki jest tamten świat od wewnątrz? Jak się tam mieszkało?
W Ameryce Łacińskiej przebywałem
w sumie 15 lat. Najpierw w Meksyku, to było to dziesięciomiesięczne stypendium,
później byłem profesorem wizytującym na Uniwersytecie Autonomicznym w Texcoco, właściwie
w Chapingo, gdzie pracowałem prawie 3 lata, a później wylądowałem w Chile w
1989 r., skąd wróciłem w grudniu 2001 r.
![]() |
Targ w Solola (Gwatemala) |
Które miejsca najbardziej zapadły Panu w pamięci?
WOW! Bardzo dużo. Pierwszy szok,
kiedy zbliża się do terytorium meksykańskiego to ten, gdy nadlatuje się nad
miasto Meksyk i ono się nigdy nie kończy. To jest olbrzymia, gigantyczna
historia. Człowiek się wychyla przez to okienko i miasto, miasto, miasto, i nie
wie, kiedy będzie lądować. Drugie wrażenie to ruiny Teotihuacan, bo jak to się
widzi na żywo, w naturze i w kolorze to jest coś nieprawdopodobnego.
I
oczywiście dla mnie pozostaje cały czas w pamięci to, co stanowi stan Chiapas w
Meksyku, głównie ze względu na ruiny Majów, jedne dostępne bez problemów jak te
w Palenque, ale również takie jak Yaxchilan czy Bonampak, czyli w tamtych
czasach trudno dostępne ruiny, do których udało mi się dostać przez Selvę Lakandońska.
Spotkałem tam Lakandonów, plemię, które nadal pozostaje na swoim poziomie
rozwoju i nie integruje się z resztą kraju. No i kolejnym pejzażowo-kulturowym
fenomenem, który zapadł mi w pamięci jest właśnie Jukatan, który wygląda fantastycznie.
Koledzy archeolodzy opowiadali, że mają na Jukatanie zarejestrowane 2,5 tys. miejsc
archeologicznych, a drugie tyle jest prawdopodobnie niezarejestrowane.
Natomiast Chile to przede wszystkim genialne miejsca przyrodnicze i
geograficzne, począwszy od Torres del Paine, w części patagońskiej Chile, cała
Cieśnina Magellana, kanał Beagle, Ziemia Ognista, etc. W części chilijskiej
Patagonii, na północ od Punta Arenas spotkałem ostatnią kobietę z plemienia
Alacalufe. To było coś nieprawdopodobnego, zdjęcia zresztą do tej pory mam i
zawsze pokazuję.
I kontrastowo, na północ – San Pedro de Atacama i Pustynia Atakameńska,
to jest kompletny odjazd. To jest tak halucynacyjna historia, a przy tym
wszystkim cały czas w Chile towarzyszy nam niebo południowej półkuli, które się
totalnie różni od naszego. Procent rozgwieżdżenia w stosunku do półkuli północnej
jest, powiedzmy, 50% większy. Wisi nad głową Krzyż Południa, gdzieś tam świecą
się trzy Maryśki, (las Tres Marías), i jest takie wrażenie, że to niebo się za
chwilę osunie na czoło. Odjazd kompletny.
![]() |
Ostatnia kobieta z plemienia Alacalufe |
![]() |
Pustynia Atakameńska |
Gdyby mógł Pan zamieszkać w jednym kraju Ameryki Łacińskiej, który by
to był?
No to bym się musiał rozedrzeć na
pół.
A może jednak Polska?
![]() |
Profesor na Popocatépetl; 5426 m.n.p.m.! |
Dlaczego zdecydował się Pan na powrót do Polski?
Jak się moi Polonusy – przyjaciele
dowiedzieli, że wracam do Polski to wszyscy się stukali w czoło. Dlaczego?
Dlatego, że ja w Chile miałem w tamtym czasie pozycję, więcej niż dobrą, bo
mieszkałem w stolicy, byłem oficjalnym tłumaczem MZS polsko-hiszpańskim i
hiszpańsko-polskim, byłem na najwyższym statusie na Uniwersytecie Diego Portales,
świetnie zarabiałem jako tłumacz (nie powiem wam jakie stawki, ale nie ma nic
wspólnego z naszymi stawkami)… i nagle ta decyzja. Normalnie się odpowiada: z
przyczyn osobistych. Tak wyszło, ale rzeczywiście to była kwestia tego, że w
momencie kiedy moje sprawy prywatne w Chile się rozwiązły, to w pewnym momencie
stanąłem na głównej ulicy w Santiago de Chile, Alamedzie, i mówię: co ja tu robię? Pomyślałem sobie, że
przecież ja już nic tutaj nie mam do zrobienia, wracam do kraju.
Wraca Pan tam czasem?
Staram się być prawie co roku. To
oczywiście nie jest łatwe, bo to są pieniądze. Ostatni raz byłem w zeszłym roku
na Światowym Kongresie w Santiago de Chile, który był poświęcony podróżnikom i
badaczom Ameryki Łacińskiej: Humboldtowi, Claudio Gayowi i Ignacemu Domeyce.
Jak się dowiedziałem to natychmiast zorganizowałem swój wyjazd. Ale tam miałem
wystąpienie nie o Domeyce, a na temat wyprawy Francisco de Orellany. Także
staram się co roku jeździć, czy to do Meksyku, czy to do Chile, czy to związku
z wydarzeniami naukowymi. Byłem w 2008 roku na kongresie hispanistów
południowoamerykańskich. Odbywało się to w stolicy stanu Minas Gerais w Belo
Horizonte i tam miałem wystąpienie na temat domniemanego autora narracji o objawieniach
gwadelupskich, tubylca meksykańskiego Antonio Valeriano. Także wracam, wracam z
chęcią i od razu jak ląduję, zamieniam się w Chilijczyka, Meksykanina, Kolumbijczyka
czy kogokolwiek.
Skąd u Pana zainteresowanie kulturą prekolumbijską?
To się bierze jeszcze z okresu,
kiedy pracowałem w Uniwersytecie Wrocławskim, bo jestem trochę jak ten kot,
który ma 9 żyć. Ja uniwersyteckich żyć mam cztery… nie wchodźmy w szczegóły. Ongiś,
jak wspomniałem, zaczynałem robotę w instytucie Instytut Filozofii, Socjologii
i Logiki. Zajmowałem się tam zagadnieniami związanymi z filozofią historii,
mając pewne fascynacje związane z postacią Karola Marksa. Wylazła tam taka
sprawa hipotezy obywatela Karola Marksa o tak zwanym azjatyckim sposobie
produkcji, więc mówię: no to teraz
zobaczę, jak to jest z Aztekami. Akurat nadarzyło się to stypendium i na
podstawie tego wszystkiego napisałem doktorat, zresztą bardzo niesłuszny, bo wykazałem,
że niestety nie ma takiej możliwości, żeby zastosować wspomniany model do
społeczeństwa azteckiego. Był skandal, ale się obroniłem. Jak zwykle zresztą.
To był 1986 rok, czyli 100 lat temu, ale to pierwsze dotknięcie tamtej kultury
pozostawiło głęboki ślad. Nie wracałem do tego długi czas, ale ostatnim zakupem
książkowym w czasie pobytu na Uniwersytecie w Chapingo była właśnie ta książka
[Bibliografia Meksykańska]. To jest trochę jak przeznaczenie, jak metafizyka. Nie
zaglądałem do tej książki X lat, bo w Chile nie zajmowałem się kulturami
prekolumbijskimi tylko teorią stosunków międzynarodowych, zresztą napisałem
książkę na ten temat. Zajmowałem się innymi rzeczami i jak wróciłem do Polski, i
zainstalowałem się w tym instytucie, zresztą trochę jako ciało obce, bo ja nie
jestem filolog w końcu, to zastanawiałem się, czym ja się będę zajmował.
Pierwszy pomysł był taki, żeby zająć się filozofią tłumaczenia, ale doszedłem
do wniosku, że to nudne i nie ma o czym gadać. Natrafiłem nagle na problematykę
związaną z objawieniami gwadelupskimi, z postacią Juana Diego i myślę: ach! To ja to łapię. Żeby objaśnić
dobrze kwestię związaną z objawieniami, które zostały zarejestrowane przez
Antonio Valeriano w języku nahuatl, trzeba było trochę poznać ten język. Nie
znam go na tyle, żeby się porozumiewać, ale na tyle, żeby pewne rzeczy
wyjaśniać. Przede wszystkim trzeba było poznać kulturę prehiszpańską, bo Matka
Boska z Guadalupy jest na wskroś indiańska, nosi na sobie całą symbolikę
indiańską, nałożoną albo sąsiadującą z symboliką chrześcijańską. To jest coś
fenomenalnego, prawda? I dlatego też wróciłem do tej problematyki. Przyczyna
była również bardzo prozaiczna, bo trzeba było zapełnić pewną lukę dydaktyczną,
jako że prehiszpańskimi historiami zajmował się dr Zygmunt Wojski, ale już był
troszeczkę na wylocie, więc to ja zająłem tę lukę i dzięki temu mam co robić.
![]() |
Palenque |
I jak wrażenia? Głodni kolejnej części wywiadu?
* przy rozmowie obecna była dr Monika Głowicka
** wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnego zbioru Profesora
** wszystkie zdjęcia pochodzą z prywatnego zbioru Profesora
Czekam na kolejną część - niesamowita postać i niesamowite historie! :)
OdpowiedzUsuńDr Achmatowicz to niesamowity człowiek! z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy ! :) Pozdrowienia z Kanarów ! :D
OdpowiedzUsuńDruga część dostępna jest tutaj:
Usuńhttp://latynosipodlupa.blogspot.com/2015/12/latynoameryka-w-huaraches-parte-2.html
Pozdrawiamy z chłodnego Wrocławia :)
Dr Achmatowicz to niesamowity człowiek! z niecierpliwością czekam na ciąg dalszy ! :) Pozdrowienia z Kanarów ! :D
OdpowiedzUsuńThere is a large choice, providing varieties of|several varieties of|various sorts of} video games with completely different themes and preferences. Some of them are even based on well-liked TV shows or superheroes. And there are lots of|there are numerous} misconceptions online on the topic of how video slots truly work. In this article, we will attempt to 온라인 카지노 explain how these digital machines truly function and how high the possibility of profitable is. Some video slots include huge jackpots which are extremely troublesome to win, whereas others with extra modest jackpots could well pay out extra usually.
OdpowiedzUsuń